Ehhh, zwalczyłam lenia. A raczej, żeby go w końcu zwalczyć, popełniam niniejszy wpis, za nic mając wymówki w stylu braku zdjęć i prac do zaprezentowania. Patrzeć już nie mogę na te choinkowe ozdoby, zwłaszcza, gdy za oknami taka pełnia upalnej natury.
Streszczając krótko historię mojej nieobecności, zaznaczę na wstępie, że wiele się podziało. Po pierwsze w styczniu postanowiłam radykalnie skończyć z wszechogarniającym dołem spowodowanym nicnierobieniem. W związku z powyższym powróciłam na praktyki, przerwane pisaniem pracy magisterskiej, w czerwcu ubiegłego roku. Znacznie poprawiło to moją kondycję psychiczną.
Następnie pod koniec lutego przyjęłam pierścionek zaręczynowy i pełnym galopem rozpoczęłam przygotowania do ślubu planowanego na lipiec tego roku.
W marcu zrezygnowałam z praktyk, na rzecz pomocy narzeczonemu w postawieniu na nogi biznesu jakiego się podjął. Od początku kwietnia pracuję w ramach owego biznesu, a jako, że jest to raczej przysługa, niż źródło przyzwoitego dochodu, pomału przymierzam się do pracy "na swoim". Niewątpliwie ukończenie studiów podyplomowych, wydatnie przyczynia się do uczynienia moich zamiarów realnymi. :)
Wszystko to przetykane jest różnymi sprawami "ślubnymi" i tak mi się życie pomalutku toczy.
W tak zwanym międzyczasie udało mi się reaktywować mój mały ogródeczek, w którym pięknie wybujały zeszłoroczne zioła, a wśród nich moja ukochana melisa cytrynowa. W sobotę zrobiłam z niej syrop, sposobem "na czuja", czyli zagotować wodę z cukrem, odparować nieco, na wrzątek wrzucić melisę ile się zmieści, przegotować, wyłowić melisę i zredukować płyn aż zgęstnieje. Wyszło mi całe 1,5 butelki, ale za to sama esencja smaku i aromatu. Wyśmienity do białej herbaty - polecam :)
Jak już nadmieniłam, zdjęć nie mam, ale nie omieszkam zrobić i załączyć.
Korzystając z weekendowej nieobecności Księcia mojego, po zdaniu ostatniego egzaminu, zabrałam się za odgruzowywanie domu i przyległości, co nawet nieźle mi poszło, ale o wypoczynku raczej nie było mowy. Już nie mogę się doczekać jakiegoś miłego weekendu, kiedy nie trzeba będzie nigdzie jechać, nic załatwiać, ani zabierać się za jakieś "wielkie dzieła". Żeby tak chociaż jeden dzień mieć cichy i spokojny...
Dość tego narzekania. Może jeszcze tylko słówko na temat niemiłosiernej pogody, która chce nas chyba wykończyć dobierając słońcu za towarzysza taką wilgotność powietrza :(