Mysi dzionek nie był dziś zbyt luzacki. Na dzień dobry podróż aby nieco krwi upuścić, potem dalsza podróż, żeby dyplom odebrać, na końcowym odcinku zakup słoja i spirytusu... I tu zbliżamy się do sedna dnia - nalewka brzoskwiniowa dziś królowała. Właściwie to królowały pierogi pod różnymi postaciami, ale ten temat jest mniej pasjonujący ;)
Po tych pachnących przerywnikach - szkoda, że nie można zapachu przez internet przesyłać - przychodzą inne też pachnące :) Przepisu podawać nie będę, bo niesprawdzony - to mój pierwszy raz - ale każdy może łatwo jakiś znaleźć w przepastnych zasobach sieci.
Się robi... Teraz tylko czekać...
A tu mały smaczek z podróży "po"...
Naprawdę szło im całkiem nieźle. Niestety Blogger wykazał się większą cierpliwością w trakcie ładowania filmiku, niż ja...