Mysi dzionek nie był dziś zbyt luzacki. Na dzień dobry podróż aby nieco krwi upuścić, potem dalsza podróż, żeby dyplom odebrać, na końcowym odcinku zakup słoja i spirytusu... I tu zbliżamy się do sedna dnia - nalewka brzoskwiniowa dziś królowała. Właściwie to królowały pierogi pod różnymi postaciami, ale ten temat jest mniej pasjonujący ;)
Po tych pachnących przerywnikach - szkoda, że nie można zapachu przez internet przesyłać - przychodzą inne też pachnące :) Przepisu podawać nie będę, bo niesprawdzony - to mój pierwszy raz - ale każdy może łatwo jakiś znaleźć w przepastnych zasobach sieci.
Się robi... Teraz tylko czekać...
A tu mały smaczek z podróży "po"...
Naprawdę szło im całkiem nieźle. Niestety Blogger wykazał się większą cierpliwością w trakcie ładowania filmiku, niż ja...
Zapowiada się całkiem smaczny trunek :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam weekendowo
Pierogi były by jak najbardziej kuszące... ale wszystkie zdjęcia są nęcące, pachnące i apetyczne, z naleweczką w roli głównej ;-)
OdpowiedzUsuńZdjęciami z podróży "PO" nas nie porozpieszczałaś, co tak skąpo? Chyba że nie miałaś czasu chwycić aparatu;-)))
Ściskam czule!
Inkwizycjo, będą zdjęcia z podróży "po", będą. Ale następnym razem :)
OdpowiedzUsuń