O mnie

Moje zdjęcie
Kraków, Poland
Witam na moim domowym blogu. Znajdziesz tu trochę różności. Dowiesz się, co cieszy mnie w życiu myszy domowej. Jak wyżywam się w kuchni, ogródku, pracowni - w szeroko pojętym mysim domku. Mam nadzieję, że zechcesz do mnie zajrzeć znowu, a zaglądając, skomentujesz szczerze moje poczynania. Jeśli prowadzisz bloga, chętnie wpadnę z rewizytą. :) Jeśli nie, możemy kilka zdań wymienić u mnie lub via mail: kwiatki.w.kratke@gmail.com :) Dużo słoneczka w duszy :) Pozdrawiam - mysz

środa, 15 grudnia 2010

Trochę słodkości

Witajcie moje kochane!

Jak już wiecie moje candy wygrała Inkwizycja. Ale pewnie nie wszyscy wiedzą, że ja wygrałam candy u Inkwizycji :D Przyznam szczerze, że gdy wylosowałam właśnie Ją, trochę mi było smutno, bo nie wierzyłam, że taki zbieg okoliczności może nam się przydarzyć. A jednak :)
Janiołek już spakowany jutro zostanie wyekspediowany do nowego domku :) Na pewno będzie mu tam dobrze.

Skoro jednak przy słodkościach jesteśmy, chciałam się z Wami podzielić bardzo fajnym pomysłem na słodkie śniadanie.


Chlebek marchewkowy odkryłam już dawno i od czasu do czasu walczyłam z przepisem, bo tak ten proces trzeba nazwać. Jednak ostatecznie, po kilku takich bojach, doszliśmy do porozumienia. I choć od początku w jego smaku było dla mnie coś intrygującego, to teraz mogę powiedzieć, że wiem już czego chcę. Ustaliłam w jakiej piec go formie. Wyeliminowałam koperek (nie wiem jak, ktoś wpadł na to, żeby do słodkiego chleba dodać koperek), połowę cukru, dodałam rodzynki i suszoną żurawinę i zajadam się namiętnie. Najlepiej smakuje z domowym powidłem :)

Zanim podam przepis, napiszę może o nim coś więcej. Przede wszystkim jest taki dosyć "chlebowaty". Ciężki, zwarty, lekko gliniasty, jeśli tak można to ująć. Szybko wysycha, ale gdy przechowuję go w plastikowym pudełku, to długo zachowuje świeżość. Zaraz po upieczeniu ma fantastyczną chrupiąca skórkę, dlatego najwięcej zjadam go, gdy jest jeszcze gorący :] A poza tym, marchewka jest zdrowa :]


Przechodząc do meritum, potrzebujemy:
  • 4 szklanki mąki
  • 1/2 szklanki cukru
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 2 szklanki startej surowej marchwi (najlepiej na tym tarku do buraczków)
  • 1 jabłko starte takoż (ale obejdzie się bez; przydaje się, gdy marchewka trochę przywiędnie)
  • 2-3 jaja (nieortodoksyjnie)
  • garść rodzynek/żurawiny/co tam lubicie

Najpierw mieszamy suche składniki, oprócz rodzynek lub ścieramy marchewkę i jabłko (w dowolnej kolejności). Potem robimy to drugie (suche albo marchewka). Dalej łączymy wszystko ładnie razem. Na koniec dodajemy jaja i rodzynki i dokładnie mieszamy.

W tak zwanym międzyczasie rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza. Formę wykładamy papierem i ciastem - w kolejności jak napisano. Wygładzamy ciasto mokrą ręką i pakujemy do piekarnika. Pieczemy do zrumienienia (jak dla mnie około 1h). Wyjmujemy i się zajadamy :)

Podana porcja wystarcza na niedużą kwadratową blaszkę (ok. 20x20).


Szef kuchni poleca :]

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Wyniki CANDY



Ponieważ ostatnia doba candy zbliża się ku końcowi, a mnie strasznie chce się spać, wyniki candy będą już teraz i szybciutko ;)

Wyboru dokonała Kocica, wybierając w celu konsumpcji jedną z przygotowanych przeze mnie karteczek z Waszymi nickami.



Nie przeciągając - Helena wylosowała Inkwizycję :)



Inkwizycjo - gratuluję serdecznie i czekam na adres oraz info czy chcesz aby wybrany przez Ciebie aniołek przywędrował pod Twój dach w stanie jak na zdjęciu, czy też życzysz sobie jakiś kolorków lub samego lakieru?

Reszcie uczestniczek serdecznie dziękuję za odwiedziny. Mam nadzieję, że znalazłyście tu coś dla siebie i jeszcze do mnie wpadniecie kiedyś ;)

Buziaki i dobrej nocy ;)


EDIT:
Nie wiem jak to się stało. Chyba już tak bardzo nie mogłam doczekać się mojego pierwszego losowania, że pospieszyłam się o jeden dzień. Jakoś tak byłam przekonana, że to już 13-go. Mam nadzieję, że mi wybaczycie, a z tego miejsca obiecuję zrehabilitować się drugim, tym razem poświątecznym candy :)

środa, 8 grudnia 2010

Lista Rzeczy Nieskończonych

Witajcie moje drogie,

Chciałam Wam dziś przedstawić Agatkę. Agatka jest kukiełką, która przyjechała z nami z wycieczki do Pragi. Niestety, jak dotąd nie udało mi się znaleźć dla Agatki odpowiedniego miejsca. Wszystko przez to, że mamy mało mebli. Już jakieś półtora roku pomieszkujemy na naszym poddaszu. Mebelki kompletujemy pomału. Te najważniejsze już są, ale wciąż mało mi szaf, regałów, półek. Komoda też by się przydała. Piękny, prosty, stary kredens czeka obwarowany pewnymi warunkami. Ale może już w przyszłym roku będzie w końcu mój :) Pewnym problemem jest też fakt, iż większość ścian jest z rigipsu i wiszące półeczki nie wchodzą w grę.
Moje Pół oczywiście nie widzi problemu, a jak wspominam o konieczności zrobienia jakiegoś malutkiego regaliku, to z wdziękiem ogromnym udaje, że nie słyszy. Niemniej wiara moja jest równie ogromna i dopisuję tylko do listy kolejne rzeczy, ufając, że sukcesywnie będziemy te plany realizować. I że Agatka znajdzie dla siebie jakieś wygodne miejsce.

Istnieje też Mała Lista Rzeczy Nieskończonych. Są to mniejsze przedmioty, którym postanowiliśmy nadać drugie życie i jakoś się ten proces przedłużył. Jedną z takich pozycji na liście jest młynek i solniczka, które kupiliśmy już prawie dwa lata temu. Elementy drewniane były lekko podniszczone, ale wymagały tylko oczyszczenia i odmalowania. Metalowe czapeczki o korbki wystarczyło umyć. Tuba była najbardziej szpecącym elementem. Stylizacja na starą mapę jeszcze by uszła, ale nałożone na nią zdjęcia lunet, busol czy statków w wyblakłym błękicie zdecydowanie nie zachwycały. Postanowiliśmy zmienić dotychczasową okleinę, na taką, która będzie nam nieco bliższa :) Plan ten zrealizowaliśmy. W połowie.
Jako, że ja pochodzę z podkarpacia, solniczka została oklejona starą mapą tegoż to rejonu. Moje Pół jest Krakusem. Łatwo domyślić się, że na młynku do pieprzu miał znaleźć się Kraków.
Miał. W tym momencie realizacja straciła nieco na płynności. "Zgubiło się" kilka drobnych elementów, zarówno z solniczki jak i z młynka. Do tego nie mieliśmy pod ręką, żadnej mapy do pocięcia. I tak się to przedłużyło dość znacznie.
W dniu wczorajszym, zupełnie przypadkiem, wpadły mi w ręce owe elementy, których podobno moje Kochanie bardzo dokładnie szukało. Tylko nie w miejscach, w których by ich przecież nie położył. Wiadomo, że właśnie w takich miejscach znajdują się zazwyczaj rzeczy zagubione :) Nie przedłużając więcej - solniczka odzyskała "czapeczkę" i jest już kompletna. Młynek też jest działający, czeka jednak jeszcze na nową okleinę. Już prawie by ją miał, gdyż znalazła się pasująca mapa. Kochanie jednak poczuło do niej sentyment i młynek musi jeszcze trochę poczekać. Zaprezentuję go jednak w stanie "na chwile obecną".



Podobna historia dotyczy młynka do kawy. Co prawda żadne z nas kawy nie pija, jednak młynek nam się podoba, a poza tym należał do rodziny. Pewna daleka ciotka, żyjąca biednie w górskich okolicach Nowego Sącza mieliła nim pieprz, bo kawy przecież i tak nie było. Nie będę się rozpisywać z historią remontu. Ważne, że już widać koniec. Młynek aktualnie wygląda tak:



Na koniec, z rzeczy ukończonych. Zainspirowana Waszymi organzowymi broszkami, postanowiłam wykorzystać skrawek wstążki, który od dawna był przekładany z miejsca na miejsce. Efekt jest może i skromny, ale mi przypomina delikatne maki, które bardzo lubię.



Na koniec końców, kwiatuszek z aromatyczną dekoracją w tle :)

niedziela, 5 grudnia 2010

Wieczór zwykły



W taki zwykły wieczór, kiedy weekend przeciekł przez palce na podyplomówce, podczas gdy za oknem było cudownie biało, a aktualnie jest ciemno, że oko wykol, a do tego Twój facet spędził do drepcząc po górkach i podziwiając widoki, miło jest wypić sobie coś dobrego. Polecam moje najnowsze odkrycie: herbatka z suszonych owoców dzikiej róży i trawy cytrynowej. Jak ktoś lubi, można dodać suszoną skórkę pomarańczową.






sobota, 4 grudnia 2010

Moje Allegro

Poczyniłam ostatnimi czasy kilka rzeczy rękoma własnymi. Najnowsze wyroby, to aniołki z masy solnej, których przedsmak mogłyście zobaczyć w poprzednim poście o Candy. Swoją drogą, smutno mi trochę, że takie małe budzi ono zainteresowanie. Chyba jeszcze długo będę musiała pracować, żeby zachęcić do tego bloga więcej osób. Co do Candy, to mimo iż wygląda ono bardzo skromnie, zapewniam, że dołożę wszelkich starań, aby wylosowana osoba nie była nim rozczarowana.

Ale wracam do tematu. Na Allegro wystawiłam tych kilka rzeczy, które spod moich łapek wyszły i zapraszam serdecznie do ich obejrzenia, a może któraś z Was zechce coś przygarnąć. Aniołki nabrały kolorów i mam nadzieję, że już niebawem staną się miłym, świątecznym akcentem w czyimś domu.

Jeszcze raz zapraszam i pozdrawiam przedświątecznie :)

mysz